O siostrze Faustynie

siostra faustyna

Czyż nie są "solą ziemi" te chrześcijańskie rodziny, wśród których wzrastają powołania kapłańskie czy zakonne? Te zdrowe rodziny, gdzie młodzi czują "smak" ewangelicznej prawdy i życia w duchu tej prawdy! Jan Paweł II

Po co żeśta ludzie przyjechały, ta Kowalszczanka żadna świnta, ja z nią krowy pasałam..." - czy takiej relacji spodziewali się pielgrzymi odwiedzający rodzinny Głogowiec Heleny Kowalskiej?

 

 

Obraz jakby żywo z kart ewangelii przeniesiony w czasy nam współczesne, kiedy to Pan Jezus musiał stwierdzić: "Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie" (Łk 4, 24). Z całą pewnością liczne procesy beatyfikacyjne i wielu kanonizowanych "normalnych - świętych" w czasie ostatnich kilkudziesięciu lat, pozwalają nam uzmysłowić sobie lepiej fakt, iż święci - to zwyczajni ludzie! Ich wyjątkowość to mówienie TAK Bogu i jego planom, czyli temu, co Bóg jako pragnienie i świadomość DOBRA wpisał w ich serca. A to przecież również nic innego, jak głos sumienia każdego człowieka i pragnienie podążenia za nim..

Zanim Helena Kowalska została wyniesiona na ołtarze, zanim z wyjątkowych łask i dopustów Bożych dane jej było korzystać, zanim w ogóle podjęła decyzję o wstąpieniu do zakonu - była najnormalniejszą dziewczynką i młodą kobietą, żyjącą przez 20 lat świeckim życiem, świętym życiem.

Urodziła się 25 sierpnia 1905 roku we wsi Głogowiec, w województwie łódzkim, w parafii Świnice Warckie. Marianna i Stanisław Kowalscy to rodzice późniejszej Świętej, którzy nauczyli dziesięcioro swoich dzieci wieść życie proste na fundamencie wiary i przestrzegania Bożych przykazań. Przekazali im również wzorzec uczciwego wypełniania obowiązków związanych z pracą. Helena od najmłodszych lat potrafiła oddać się pracy z prawdziwym poświęceniem, osobiście angażując się w powierzone zadania. Kilka lat później, w słowach skierowanych do Pana Jezusa, pokazuje głęboki sens wykonywania nawet najbardziej prozaicznych czynności: "Jezu, dajesz mi poznać i rozumieć, na czym polega wielkość duszy: nie na czynach wielkich, ale na wielkiej miłości. Miłość ma wartość i ona nadaje wielkość czynom naszym; chociaż uczynki nasze są drobne i pospolite same z siebie, to wskutek miłości stają się wielkie i potężne przed Bogiem, wskutek miłości. ... Dusza rozmiłowana w Bogu i w Nim zatopiona, idzie do obowiązku z tym samym usposobieniem, jak do Komunii św. i najprostszą czynność wykonuje z wielką starannością, pod miłosnym spojrzeniem Boga" (Dzienniczek, 889, 890).

Helenka pracowała najpierw w rodzinnym gospodarstwie rolnym, następnie od 1921 roku, w wieku 16 lat, jako pomoc domowa w Aleksandrowie i w Łodzi, aby finansowo wspomóc rodziców. Właśnie ze względu na konieczność podjęcia pracy zarobkowej tylko przez niecałe trzy lata (1917 - 1920) uczęszczała do szkoły. Nie stać było rodziców przyszłej zakonnicy na posag, z jakim należało przekraczać klasztorną bramę, dlatego też przez rok pracuje w Ostrówku pod Warszawą, również jako pomoc domowa, by 1 lipca rozpocząć postulat.

Radykalne pójście za Bożym wezwaniem do życia zakonnego nie było dla Heleny Kowalskiej decyzją łatwą. Rodzice jej stanowczo przeciwstawiali się temu pragnieniu, a argumentem miała być, wspomniana już, bieda. Formacja religijna dziewczynki to przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej, do której przystępuje w wieku 9 lat, co sobotnia spowiedź (zgodnie z panującym zwyczajem) i co niedzielna Msza św. Praktyki religijne młodziutkiej Helenki nie budziły zatem podejrzeń o jej wyjątkowość. A jednak. Nie każde bowiem dziecko spędza noce na modlitwie, jak podają o Niej rodzinne pamiętniki. Czuwająca przy młodszych dzieciach matka, zwracała jej uwagę: "Zgłupiejesz, jeśli zamiast spać, będziesz czuwała", na co odpowiadała mała Helenka: "Nie, Mamo, nic mi się nie stanie, bo to anioł mnie budzi, abym się modliła". W Dzienniczku później sama zapisze: "..łaskę powołania do życia zakonnego czułam od siedmiu lat. W siódmym roku życia usłyszałam pierwszy raz głos Boży w duszy, czyli zaproszenie do życia doskonalszego..."(Dz. 8). Jak dalej dodaje "Nie spotkałam się z nikim, kto by mi te rzeczy wyjaśnił", zrezygnowana kolejną odmową rodziców "...starałam się ją [udrękę] zagłuszyć rozrywkami". "Jednak łaska Boża zwyciężyła w duszy." Zdarzenie rozstrzygające o dalszym losie Heleny... "W pewnej chwili byłam z jedną z sióstr swoich na balu. Kiedy się wszyscy najlepiej bawili, dusza moja doznawała wewnętrznych [udręczeń]. W chwili kiedy zaczęłam tańczyć, nagle ujrzałam Jezusa obok, Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami. Który mi powiedział te słowa: dokąd cię cierpiał będę i dokąd Mnie zwodzić będziesz? W tej chwili umilkła wdzięczna muzyka, znikło sprzed oczu moich towarzystwo, w którym się znajdowałam, pozostał Jezus i ja. Usiadłam obok swej drogiej siostry, pozorując to co zaszło w duszy mojej bólem głowy. Po chwili opuściłam potajemnie towarzystwo i siostrę, udałam się do katedry św. Stanisława Kostki. Godzina już zaczęła szarzeć, ludzi było mało w katedrze, nie zwracając na nic co się wokoło dzieje, padłam krzyżem przed Najświętszym Sakramentem i prosiłam Pana, aby mi raczył dać poznać co mam czynić dalej. Wtem usłyszałam te słowa: jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru. Wstałam od modlitwy i przyszłam do domu i załatwiłam rzeczy konieczne. Jak mogłam zwierzyłam się siostrze z tego, co zaszło w duszy i kazałam pożegnać rodziców i tak w jednej sukni, bez niczego przyjechałam do Warszawy..." (Dz. 9, 10). Pani Natalia - siostra Heleny Kowalskiej, o której tu mowa, dodaje kilka szczegółów do opisu zawartego w dzienniczku. Autorka książki o życiu Siostry Faustyny, Anna Dragon, tak ujmuje ten przekaz (Anna Dragon, Droga do siostry Faustyny. Róże w Saganie. Konin 1998):

"Helenę poprosił do tańca student, a ona mówiła, że nie umie. - Nie szkodzi, ja panią poprowadzę. Potem Natalia odeszła ze swoim partnerem. Kiedy przestali grać, zobaczyła, że Siostra siedzi na ławce, sama, ze spuszczoną głową, a studenta nie ma. Helena namawiała Ją, żeby iść do kościoła, Natalia nie zgadzała się, zapłaciła przecież za bilet. - Ja taka pobożna jak Ona nie byłam. Wiadomo: człowiek młody i głupi. Odeszła więc sama, zatrzymując się jeszcze po drodze i oglądając. Potem Natalia nie za bardzo miała się z kim bawić, bo chłopcy szukali starszych dziewczyn, a ona skończyła niedawno tylko szesnaście lat. Siedziała i myślała o Siostrze. Żal jej było Heleny. Przypominała sobie, jak tamta oddalała się, patrząc na nią "miłosiernie", co kilka kroków. Natalia poszła do katedry i siadła cicho w ławce. Zobaczyła Helenę, leżącą krzyżem" Tu, zdawałoby się, kończy Faustyna wieść życie rodzinne. Można by tak przypuszczać po tym, iż jedną tylko wizytę, w całym późniejszym życiu, złożyła w domu, na wieść o ciężko chorej matce. Opisując to zdarzenie w Dzienniczku, Faustyna daje wyraz głębokim więziom, jakie łączą ją z rodzicami i rodzeństwem. Nawet teraz, doświadczona zakonnica rozpływa się w zachwycie nad głębią modlitwy swojego ojca. Jest on dalej dla niej wzorem, nawet na polu, na którym to ona, zdawałoby się, będzie jaśnieć przykładem. Z czułością wypowiada się o swoich bliskich i nieustannie otacza ich modlitwą. Oni, z kolei, wiedzieli, iż liczyć mogą na jej wstawiennictwo w życiu, po śmierci, a przede wszystkim teraz, kiedy "Kowalszczanka" jest ogłoszona Świętą.

"Uzdrówcie rany przeszłości miłością. Niech wspólne cierpienie nie prowadzi do rozłamu, ale niech spowoduje cud pojednania"