Modlitwa zapracowanych Polaków

„O Boże! Matko Boska! O Jezu! Rany Boskie!”. Słowa wypowiadane z wiarą i bez wiary, z miłością, ale także bez miłości, z nadzieją czy też bez żadnej nadziei, w różnych sytuacjach życia, czasami przeplatane kuchenną łaciną, świadczą o tym, że zapracowani Polacy, mimo braku czasu na modlitwę, spontanicznie, bez głębszej wrażliwości duchowej, a czasami w mistycznym uniesieniu, żyjąc na ziemi, próbują nawiązać kontakt z Niebem, zazwyczaj wzywając pomocy Boga w chwilach trudności, kryzysu bądź cierpienia, zgodnie z naszym polskim powiedzeniem: „Jak trwoga, to do Boga”.

Modląc się w drodze do pracy i do domu, w pośpiechu i z roztargnieniem, w ciszy serca i w chaosie codziennego zabiegania, w zatłoczonym, „pachnącym” potem i benzyną autobusie lub w prywatnym samochodzie, stwarzającym pozorne poczucie wolności i niezależności, przyznają się przed Bogiem do swej ludzkiej niemocy i bezradności. Jak przeżyć kolejny kryzys? Wydawać, by się mogło, że nie powinien on stanowić żadnego wyzwania, wszak w naszej nie tak odległej historii przeżyliśmy ich wiele. A jednak cisną się na usta słowa kolejnej modlitwy: „Chryste pomóż, nie stracić pracy i męża, który jutro wyjeżdża za chlebem!”, „Panie, ocal moje wnuki, których pragnienia, potrzeby i wymagania przerażają mnie bardziej, aniżeli widmo nadchodzącej biedy!”, „Boże Ojcze, oto my Twoje dzieci, „eurosieroty”, które nie chcą już pieniędzy, ale miłości naszych rodziców!”.Zapracowani Polacy z trudem znajdują czas na modlitwę w ciszy domowego pokoju, w samotności bądź z najbliższymi. Niestety wielu z nich zapomina, o tym, że nic ich tak nie zjednoczy ze sobą jak modlitwa, pełna wiary, nadziei i miłości, serce przy sercu, twarzą w twarz ze sobą i z Bogiem, który wszystko wie i wszystko może. To prawda, że Pan Bóg nie zawsze spełnia nasze pragnienia i potrzeby, gdyż doskonale wie, że nie wszystkie z nich będą dla nas dobre, chociaż pozornie może nam tak się to wydawać, np. dobra praca za granicą może stać się przyczyną zerwanej więzi małżeńskiej i rodzinnej. Jednak zawsze, mimo „niewysłuchanych modlitw” Bóg pragnie naszego szczęścia nie tylko wiecznego, ale również doczesnego. Pan Bóg patrzy dalej i lepiej, nie tylko w perspektywie doczesności, ale życia wiecznego, my widzimy drogę naszego życia tylko do najbliższego zakrętu...

Brak modlitwy, jest często związany nie tyle z brakiem czasu, ale z brakiem wiary, nadziei i miłości. Coraz więcej zapracowanych Polaków już się nie modli, bo nie wierzy, że modlitwa jest czasem spotkania i dialogu z Bogiem. Zapracowani Polacy nie modlą się, bo nie mają nadziei na to, że Bóg poprzez modlitwę może im pomóc. Nie modlą się, bo nie miłują Boga i coraz częściej nie są w stanie miłować nawet tych, z którymi pracują bądź żyją pod jednym dachem. To prawda, że modlitwa nie zmieni świata, ale zmieni ludzi, ci natomiast mogą zmienić świat. Jednym z dowodów na to jest niezbyt odległa historia Ugandy przedstawiona w 2001 r. przez telewizję niemiecką w filmie „Uganda – die Geschichte einer nationalen Transformation”. To niewielkie państwo w środkowej Afryce było wyniszczone przez wojnę domową (od 1979 r., w ciągu kilkunastu lat zginęło ok. 100 tys. ludzi), przez AIDS (25 % mieszkańców było zarażonych wirusem HIV; raport WHO przewidywał, że w 1997 r. wymrze 60% populacji Ugandy) i przez zapaść ekonomiczną (inflacja od 300 do 1000%). By ocalić „umierającą” Ugandę miejscowi chrześcijanie powołali w 1995 r. Narodowy Front Modlitwy. Modlono się prawie wszędzie, w szkołach, szpitalach, biurach i bankach... i modlili się prawie wszyscy, duchowni i świeccy, nauczyciele i uczniowie, lekarze i chorzy, parlamentarzyści i biznesmeni, urzędnicy, robotnicy i rolnicy... Owocem wspólnej modlitwy była przemiana moralna, duchowa i ekonomiczna kraju. Coraz więcej ludzi porzucało niemoralny styl życia i przyjmowało chrzest, rezygnowano z poligamii, upadała instytucja czarowników, o połowę zmniejszyła się ilość osób zakażonych wirusem HIV, radykalnie poprawiła się sytuacja gospodarcza. Z pomocą zapracowanym i zabieganym Polakom śpieszy św. Filip Neri (1515-1595), który nauczał, że życie w świecie oraz jakikolwiek rodzaj pracy nie stanowią żadnej przeszkody w modlitwie ani w osiągnięciu świętości.

Włoski oratorianin pojmował modlitwę jako życie w miłującej obecności Boga. By rozmowa z Nim była źródłem radości, pokoju, życiowego optymizmu, by nie zniechęcała, zalecał krótkie akty strzeliste, tzn. kilka słów skierowanych do Boga w różnych sytuacjach życiowych, wypowiadanych wielokrotnie nie tylko ustami, ale sercem pełnym pokory i skruchy. To dzięki tym cnotom tak przeżywana modlitwa stanie się źródłem wewnętrznej przemiany, której owocem będzie przezwyciężenie własnego egoizmu, odwrócenie się od siebie samego i całkowite, pełne ufności zawierzenie się Bogu oraz bezinteresowna i bezwarunkowa miłość bliźniego. Na kartach Nowego Testamentu znajdujemy wiele przykładów aktów strzelistych. Zazwyczaj są to słowa prośby, wypowiadane przez ludzi, którzy zwracali się do Chrystusa w konkretnej potrzebie: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” (Mk 1,40), „Przymnóż nam wiary” (Łk 17,5), „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną» (Łk 18,39), czy też słowa samego Jezusa umierającego na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34), „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23,46).

Również poszczególne słowa „Modlitwy Pańskiej”, „Pozdrowienia Anielskiego”, czy „Koronki do Miłosierdzia Bożego” np.: „ Ojcze nasz (...) bądź wola Twoja”, „Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz (...)”, „ (...) miej miłosierdzie dla nas i świata całego”, powtarzane wielokrotnie w radości czy w smutku, dostosowane do rytmu naszej codzienności i do wielu sytuacji, czasami dramatycznych, których doświadczamy bądź których jesteśmy świadkami na naszych ulicach, dworcach i sklepowiskach, albo o których dowiadujemy się ze środków komunikacji społecznej, mogą się stać naszymi aktami strzelistymi. Można je łatwo powtarzać, rozumiejąc coraz lepiej znaczenie poszczególnych słów oraz doświadczając łaski coraz głębszego pokoju wewnętrznego, co zauważyła również współczesna psychoterapia, zwracając uwagę na uspokajający i leczniczy efekt powtarzania słów.

Wobec tak pojmowanej i przeżywanej modlitwy nikt z zapracowanych Polaków nie może się usprawiedliwić brakiem czasu, a jedynie brakiem wiary, nadziei i miłości.

opr. Tadeusz

"Nic tak nie jest potrzebne człowiekowi jak Miłosierdzie Boże - owa miłość łaskawa, współczująca, wynosząca człowieka ponad jego słabość ku nieskończonym wyżynom Świętości Boga"