Nasz Kościół, nr 33 (11.07.2010r)

ZAMYŚLENIA NAD SŁOWEM BOŻYM

Słowa Ewangelii według świętego Łukasza

„Powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę, zapytał: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”. Jezus mu odpowiedział: „Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?”. On rzekł: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego”. Jezus rzekł do niego: „Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył”. Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: „A kto jest moim bliźnim?”. Jezus, nawiązując do tego, rzekł: „Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: »Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał«. Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?”. On odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”. Jezus mu rzekł: „Idź, i ty czyń podobnie”.

A kto jest moim bliźnim ?" Czy jesteś chrześcijaninem ? Dopóki nie znalazłeś odpowiedzi, czynnej odpowiedzi na powyżej postawione pytanie śmiało możesz powiedzieć: "NIE, NIE JESTEM JESZCZE CHRZEŚCIJANINEM". Chrześcijaństwo jest dla ciebie nadal tylko fasadą i pustym słowem. Nawet jeśli regularnie chodzisz do kościoła i "płacisz składki" Nawet jeśli twierdzisz, że miłujesz Boga ... Jeśli jeszcze nie wiesz, kto jest Twoim bliźnim i jak miłować bliźniego ... Jakże możesz miłować Boga, Którego nie widzisz, nie miłując bliźniego, którego widzisz?

 

MODLITWA ZAPRACOWANYCH POLAKÓW

„O Boże! Matko Boska! O Jezu! Rany Boskie!”. Słowa wypowiadane z wiarą i bez wiary, z miłością, ale także bez miłości, z nadzieją czy też bez żadnej nadziei, w różnych sytuacjach życia, czasami przeplatane kuchenną łaciną, świadczą o tym, że zapracowani Polacy, mimo braku czasu na modlitwę, spontanicznie, bez głębszej wrażliwości duchowej, a czasami w mistycznym uniesieniu, żyjąc na ziemi, próbują nawiązać kontakt z Niebem, zazwyczaj wzywając pomocy Boga w chwilach trudności, kryzysu bądź cierpienia, zgodnie z naszym polskim powiedzeniem: „Jak trwoga, to do Boga”.

Modląc się w drodze do pracy i do domu, w pośpiechu i z roztargnieniem, w ciszy serca i w chaosie codziennego zabiegania, w zatłoczonym, „pachnącym” potem i benzyną autobusie lub w prywatnym samochodzie, stwarzającym pozorne poczucie wolności i niezależności, przyznają się przed Bogiem do swej ludzkiej niemocy i bezradności. Jak przeżyć kolejny kryzys? Wydawać, by się mogło, że nie powinien on stanowić żadnego wyzwania, wszak w naszej nie tak odległej historii przeżyliśmy ich wiele. A jednak cisną się na usta słowa kolejnej modlitwy: „Chryste pomóż, nie stracić pracy i męża, który jutro wyjeżdża za chlebem!”, „Panie, ocal moje wnuki, których pragnienia, potrzeby i wymagania przerażają mnie bardziej, aniżeli widmo nadchodzącej biedy!”, „Boże Ojcze, oto my Twoje dzieci, „eurosieroty”, które nie chcą już pieniędzy, ale miłości naszych rodziców!”.Zapracowani Polacy z trudem znajdują czas na modlitwę w ciszy domowego pokoju, w samotności bądź z najbliższymi. Niestety wielu z nich zapomina, o tym, że nic ich tak nie zjednoczy ze sobą jak modlitwa, pełna wiary, nadziei i miłości, serce przy sercu, twarzą w twarz ze sobą i z Bogiem, który wszystko wie i wszystko może. To prawda, że Pan Bóg nie zawsze spełnia nasze pragnienia i potrzeby, gdyż doskonale wie, że nie wszystkie z nich będą dla nas dobre, chociaż pozornie może nam tak się to wydawać, np. dobra praca za granicą może stać się przyczyną zerwanej więzi małżeńskiej i rodzinnej. Jednak zawsze, mimo „niewysłuchanych modlitw” Bóg pragnie naszego szczęścia nie tylko wiecznego, ale również doczesnego. Pan Bóg patrzy dalej i lepiej, nie tylko w perspektywie doczesności, ale życia wiecznego, my widzimy drogę naszego życia tylko do najbliższego zakrętu...

Brak modlitwy, jest często związany nie tyle z brakiem czasu, ale z brakiem wiary, nadziei i miłości. Coraz więcej zapracowanych Polaków już się nie modli, bo nie wierzy, że modlitwa jest czasem spotkania i dialogu z Bogiem. Zapracowani Polacy nie modlą się, bo nie mają nadziei na to, że Bóg poprzez modlitwę może im pomóc. Nie modlą się, bo nie miłują Boga i coraz częściej nie są w stanie miłować nawet tych, z którymi pracują bądź żyją pod jednym dachem. To prawda, że modlitwa nie zmieni świata, ale zmieni ludzi, ci natomiast mogą zmienić świat. Jednym z dowodów na to jest niezbyt odległa historia Ugandy przedstawiona w 2001 r. przez telewizję niemiecką w filmie „Uganda – die Geschichte einer nationalen Transformation”. To niewielkie państwo w środkowej Afryce było wyniszczone przez wojnę domową (od 1979 r., w ciągu kilkunastu lat zginęło ok. 100 tys. ludzi), przez AIDS (25 % mieszkańców było zarażonych wirusem HIV; raport WHO przewidywał, że w 1997 r. wymrze 60% populacji Ugandy) i przez zapaść ekonomiczną (inflacja od 300 do 1000%). By ocalić „umierającą” Ugandę miejscowi chrześcijanie powołali w 1995 r. Narodowy Front Modlitwy. Modlono się prawie wszędzie, w szkołach, szpitalach, biurach i bankach... i modlili się prawie wszyscy, duchowni i świeccy, nauczyciele i uczniowie, lekarze i chorzy, parlamentarzyści i biznesmeni, urzędnicy, robotnicy i rolnicy... Owocem wspólnej modlitwy była przemiana moralna, duchowa i ekonomiczna kraju. Coraz więcej ludzi porzucało niemoralny styl życia i przyjmowało chrzest, rezygnowano z poligamii, upadała instytucja czarowników, o połowę zmniejszyła się ilość osób zakażonych wirusem HIV, radykalnie poprawiła się sytuacja gospodarcza. Z pomocą zapracowanym i zabieganym Polakom śpieszy św. Filip Neri (1515-1595), który nauczał, że życie w świecie oraz jakikolwiek rodzaj pracy nie stanowią żadnej przeszkody w modlitwie ani w osiągnięciu świętości.

Włoski oratorianin pojmował modlitwę jako życie w miłującej obecności Boga. By rozmowa z Nim była źródłem radości, pokoju, życiowego optymizmu, by nie zniechęcała, zalecał krótkie akty strzeliste, tzn. kilka słów skierowanych do Boga w różnych sytuacjach życiowych, wypowiadanych wielokrotnie nie tylko ustami, ale sercem pełnym pokory i skruchy. To dzięki tym cnotom tak przeżywana modlitwa stanie się źródłem wewnętrznej przemiany, której owocem będzie przezwyciężenie własnego egoizmu, odwrócenie się od siebie samego i całkowite, pełne ufności zawierzenie się Bogu oraz bezinteresowna i bezwarunkowa miłość bliźniego. Na kartach Nowego Testamentu znajdujemy wiele przykładów aktów strzelistych. Zazwyczaj są to słowa prośby, wypowiadane przez ludzi, którzy zwracali się do Chrystusa w konkretnej potrzebie: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” (Mk 1,40), „Przymnóż nam wiary” (Łk 17,5), „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną» (Łk 18,39), czy też słowa samego Jezusa umierającego na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34), „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23,46).

Również poszczególne słowa „Modlitwy Pańskiej”, „Pozdrowienia Anielskiego”, czy „Koronki do Miłosierdzia Bożego” np.: „ Ojcze nasz (...) bądź wola Twoja”, „Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz (...)”, „ (...) miej miłosierdzie dla nas i świata całego”, powtarzane wielokrotnie w radości czy w smutku, dostosowane do rytmu naszej codzienności i do wielu sytuacji, czasami dramatycznych, których doświadczamy bądź których jesteśmy świadkami na naszych ulicach, dworcach i sklepowiskach, albo o których dowiadujemy się ze środków komunikacji społecznej, mogą się stać naszymi aktami strzelistymi. Można je łatwo powtarzać, rozumiejąc coraz lepiej znaczenie poszczególnych słów oraz doświadczając łaski coraz głębszego pokoju wewnętrznego, co zauważyła również współczesna psychoterapia, zwracając uwagę na uspokajający i leczniczy efekt powtarzania słów.

Wobec tak pojmowanej i przeżywanej modlitwy nikt z zapracowanych Polaków nie może się usprawiedliwić brakiem czasu, a jedynie brakiem wiary, nadziei i miłości.

opr. Tadeusz

 

MATKA BOSKA ZGÓRY KARMEL

Zakon Karmelitów wziął swoją nazwę od Góry Karmel znajdującej się w Izraelu, która była pierwszym miejscem poświęconym Matce Boskiej i na której została wzniesiona kaplica na Jej cześć, jeszcze przed Jej Wniebowzięciem

Święty Szymon Stock wstąpił do Zakonu Karmelitów w Kent, w Anglii, kiedy on był w wieku 40-tu lat. On został wysłany na Górę Karmel, znajdującą się w Ziemi Świętej, gdzie on prowadził życie poświęcone modlitwie i pokucie, zanim on jak i większość jego współbraci zakonnych zostało zmuszonych do opuszczenia tego miejsca przez zwycięskich niewiernych. Grupa duchownych popłynęła do Anglii. Na zebraniu Kapituły Generalnej, które miało miejsce w Aylesford, w Anglii, w 1245 r., Święty Szymon zostały wybrany jednogłośnie Przeorem Generalnym Zakonu Karmelitów. Święty Szymon Stock miał wielkie nabożeństwo do Matki Boskiej. To może pomóc wyjaśnić dlaczego Zakon Karmelitów dobrze funkcjonował pod jego kierownictwem pomimo, że istniał znaczny sprzeciw wobec jego działalności. W odpowiedzi na błagania  Św. Szymona skierowane do Matki Boskiej o pomoc dla jego, uciskanego Zakonu, w dniu 16 lipca 1251 r. (on był wtedy w wieku 86 lat), Maryja Najświętsza objawiła się jemu, trzymając w ręku Brązowy Szkaplerz. Maryja Najświętsza powiedziała do niego: "Przyjmij, mój ukochany synu, ten habit twojego zakonu: to będzie dla ciebie i dla wszystkich Karmelitów przywilejem, że każdy, kto umrze ubrany w Szkaplerz, nigdy nie będzie cierpiał z powodu wiecznego ognia." To był prawdziwie wielki podarunek i wielka obietnica dana przez Matkę Boga. Po tym objawieniu, Zakonnik Stock wyruszył, aby zakładać społeczności karmelitańskie niedaleko miast uniwersyteckich w Anglii, Francji i we Włoszech. On został Głównym Przełożonym swojego Zakonu w kilka lat po tym objawieniu. Do bardzo niedawna, Brązowy Szkaplerz był jednym z najbardziej szeroko stosowanych symboli osobistego poświęcenia misji Maryi Najświętszej, misji nakreślonej w Jej ostatnich słowach, zapisanych w Biblii (Ewangelia Jana 2,5). Rozpowszechnianie i zastosowanie wszystkich rodzajów dewocjonaliów Maryjnych gwałtownie zmniejszyło się od lat 60-tych XX wieku.

"Potrzeba nieustannej odnowy umysłów i serc, aby przepełniała je miłość i sprawiedliwość, uczciwość i ofiarność, szacunek dla innych i troska o dobro wspólne, szczególnie o to dobro, jakim jest wolna Ojczyzna".