Nasz Kościół, nr 139 (22.07.2012r)

ROZWAŻANIA NAD SŁOWEM BOŻYM

Słowa Ewangelii według świętego Marka:

Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali. A On rzekł do nich: Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco. Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili. Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.

Jest to bezpośrednia kontynuacja relacji z ostatniej Ewangelii – o rozesłaniu i działalności misyjnej Apostołów. dziś Apostołowie wracają i dzielą się z Jezusem swoimi doświadczeniami. Jest to dla Kościoła kolejna lekcja i porcja wskazówek do zaadaptowania i wykorzystania we współczesnym duszpasterstwie. Spróbujmy się im przyjrzeć.

Pierwszą rzeczą, którą uczynili uczniowie po powrocie z pracy, było przyjście do Jezusa i podzielenie się swoją radością i refleksjami. Wszystko, co czyni Kościół, musi mieć ścisłe odniesienie do Chrystusa. W nawale zajęć duszpasterskich księżom bardzo zagraża oderwanie się i zapomnienie o Bogu, sprowadzenie duszpasterstwa tylko do socjotechniki i oddziaływania czysto społecznego. Na krótką metę przynosi to pewne zewnętrzne rezultaty, ale są one dość powierzchowne: dotyczą na ogół różnych aspektów życia doczesnego, a nie zbawienia. Wtedy Kościół odchodzi od swojej głównej misji, jaką jest realizowania zbawczego działania Jezusa.

Dlatego spotkanie i przebywanie z Jezusem, czyli to, co określamy ogólnym mianem modlitwy, należy do istoty duszpasterstwa na równi z ewangelizacją, katechezą czy sprawowaniem sakramentów. Ksiądz powinien dzielić się z Jezusem troskami parafii, pytać Go o zdanie, słuchać Jego wskazówek czy choćby skarżyć się swoimi trudnościami i niepowodzeniami. Jezus to zrozumie i zaradzi.

Jezus rozumie także, że człowiek potrzebuje odpoczynku i wytchnienia od codziennych obowiązków, nawet najbardziej szczytnych i szlachetnych,. Być gorliwym i odpowiedzialnym w pracy to wcale nie znaczy zapracować się na śmierć. Praca musi być dobrze zorganizowana, a odpoczynek i nabranie sił, to jeden z istotnych jej elementów, który jednak często skłonni jesteśmy lekceważyć. Ksiądz, ale także dyrektor, nauczyciel, biznesmen, robotnik, który nie potrafi wykorzystać swego urlopu, który po obiedzie nie ma czasu na relaks i pracuje jeszcze do późna w nocy, zaniedbuje w ten sposób swoje obowiązki zawodowe.

Pracy nie mierzy się miarą zmęczenia, lecz miarą efektów. A Psalm 127 mówi: „Chleb spożywacie zapracowany ciężko, a Pan i we śnie darzy swych umiłowanych”. Nie jest to zachęta do bezczynności, lecz wezwanie do tego, by owoce pracy powierzyć Bogu. A to w dalszym rzędzie oznacza zorganizowanie pracy według Bożych zasad, czyli mądrze i sensownie. Dobra i wydajna organizacja pracy jest jednym z przejawów wiary i prawdziwej pobożności. Pan Bóg nie lubi dziadostwa i bałaganu!

Jednakże pomimo szczerych chęci i dobrej organizacji, mogą się nieraz pojawić sytuacje wyjątkowe. Nie należy z nich robić reguły, ale gdy się pojawią, trzeba je podjąć. Właśnie to przytrafiło się Jezusowi i Jego uczniom. Czas zaplanowany na odpoczynek trzeba było poświęcić na dalszy ciąg pracy. Cóż, nieraz tak bywa, ale tym bardziej powinno to nas mobilizować do przemyślanych i zaplanowanych działań, gdyż tylko one mogą systematycznie rozładowywać i zapobiegać podobnym sytuacjom.

Wydarzenie to nasuwa też pewne uzupełnienie i korektę wniosku sprzed tygodnia – żeby nie tracić czasu na bezowocne głoszenie Ewangelii tym, którzy nie chcą jej przyjąć. Otóż zanim postawi się na kimś „krzyżyk”, trzeba dużo cierpliwości i wysiłku, podejmowanego nawet wbrew nadziei. Ludzi są nieraz bardzo biedni i zagubieni, najczęściej z własnej winy. Zanim potrafią zrozumieć i przyjąć Ewangelię, trzeba nieraz pokonać wiele uprzedzeń i niechęci, trzeba dużo wytrwałości i przebaczenia. Tylko miłość potrafi do tego uzdolnić. I tylko miłość potrafi przezwyciężyć te przeszkody. Chrystus takiej miłości nas uczy.

Ks. Mariusz Pohl

 

ZAMYŚLENIA

20 lipca 1969 r. Daniel, górnik pracujący w kopalni „Paryż” oglądał w telewizji jak Neil Armstrong stawia pierwszy krok na Księżycu. I kiedy jechał 24 lipca na ranną szychtę na kopalnię, która wtedy nazywała się „Gen. Zawadzki” rzucił okiem na rakietę „Wostok”, rakietę która na Księżyc nie doleciała ponieważ ubiegł ją „Apollo 11”, nie spodziewał się jakie wydarzenie zamąci radość z oglądania pierwszego człowieka na Księżycu. Neil Armstrong pojechał w górę a Daniel zjechał na dół i tam razem ze 118 górnikami przeżył koszmar. Na niego i jego kolegów zwaliło się 10 tys. metrów sześciennych wody i 70 tys. metrów sześciennych mułu.

„To już koniec” – pomyślał.

Jednakże rozpoczęła się akcja ratownicza i Daniel przeżył. Ktoś Dobry nad nimi czuwał mimo iż w czasach, w których Daniel żył często nie dostrzegano GO.

Ktoś czuwał nad astronautami amerykańskimi na Księżycu i górnikami zasypanymi w „Paryżu”. I w tym locie na Księżyc i w akcji ratowniczej wierzono w potęgę techniki, ale cóż znaczy technika kiedy napiera żywioł, wtedy pozostaje prośba:

„Panie ratuj bo giniemy”.

I Pan ratuje. A w gazetach, które rozpisywały się o tej akcji, o tym ani słowa. I Daniel wrócił do domu i znów mógł chodzić ulicą Brzozowicką i bawić się z wnuczkiem Jackiem, który po latach da swemu synowi imię Daniel, na pamiątkę po dziadku, paryskim górniku.

Jeżeli ci Pan nie zbuduje domu,
Próżno składają ci cegły murarze;
Jeśli nie broni miasta od pogromu,
Próżno czuwają po szyldwachach straże.

Daniel odszedł na zawsze i już teraz wie kto naprawdę prowadził akcję ratowniczą na kopalni „Paryż”.

Grzegorz Pieńkowski

 

DOBRZE, ŻE ISTNIEJESZ...

"Największe przykazanie" mówi o miłości Boga, bliźniego, ale także o miłości do samego siebie (por. Mk 12, 30-31). Rzeczywiście, ktoś niekochający siebie i zniechęcony do swojego życia lęka się nie tylko wyjść ku drugiemu człowiekowi, ale nie umie też przyjąć oferowanej mu miłości.

Mówimy za św. Pawłem, że Bóg w Jezusie Chrystusie nas usprawiedliwił (por. Rz 3, 21-28). Cóż to właściwie znaczy? Można by odpowiedzieć, że wybaczył nam nasze grzechy, okazał nam swoje miłosierdzie; byliśmy winni i skazani, a oto przyszedł uniewinniający akt łaski. To prawda, ale Bóg usprawiedliwił nas w dużo głębszym sensie: okazał nam swą bezwarunkową miłość i powiedział: "Dobrze, że istniejesz. Chcę, żebyś istniał przy Mnie zawsze". Taka miłość usprawiedliwia nasze życie raz na zawsze. Bo życie nieusprawiedliwione to życie, które nikogo nie obchodzi. Czuć się natomiast kochanym, to doświadczać, że ktoś mocno pragnie, abym istniał. A skoro sam Stwórca i Pan Wszechświata mówi mi, że mnie kocha, że moje życie ma wieczną wartość w Jego oczach, to jestem usprawiedliwiony. Przeciwieństwem tak rozumianej miłości staje się obojętność wobec innego istnienia, aw skrajnym przypadku nienawiść, która zdaje się mówić: "Byłoby lepiej, gdyby cię w ogóle nie było". Dlatego św. Jan powiada, że każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą (1 J 3, 15). Ten, kto nienawidzi drugiego, nawet jeśli nie dokonuje morderstwa, to w swoim sercu jest zabójcą, gdyż cieszyłby się, gdyby ten drugi przestał istnieć.

Św. Tomasz z Akwinu stwierdził, że osoba kochająca chce przede wszystkim, by osoba kochana istniała i żyła. Stwórcza moc ludzkiej miłości jest jednak ograniczona, o czym niekiedy przekonujemy się w dramatycznych okolicznościach. Dlatego szukamy miłości większej, pierwotnej i wiecznej, która byłaby gwarantem naszej miłości -kruchej i zagrożonej śmiercią. Taką miłość objawił nam Jezus Chrystus. Objawienie to dokonało się najpełniej na krzyżu i w zmartwychwstaniu. Patrząc na Ukrzyżowanego, można by sądzić, że oto głupota i nienawiść zwyciężyły.

Jednak po Golgocie przychodzi poranek wielkanocny, w którym ostatnie słowo należy nie do nienawiści rodzącej śmierć, ale do przebaczającej miłości. Bóg jest miłością (1 J4, 16) - to nowotestamentalna "definicja" Boga, który nie jest absolutną, samotną monadą, lecz wspólnotą Trzech: Ojca, Syna i Ducha. Bóg zatem nie tylko jest miłością w odniesieniu do stworzenia, ale jest miłością sam w sobie. Ponadto u Boga miłość i powołanie do istnienia to synonimy. A zatem Bóg nie tyle stwarza Adama, by potem go pokochać, ale mówi: "Kocham cię, Adamie", i wtedy Adam zaczyna istnieć. Diabeł zaś, przez którego śmierć weszła w świat (Mdr 2, 24), od początku kusi człowieka, by zwątpił w miłość Boga w imię fałszywie rozumianej wolności.

"Największe przykazanie" mówi o miłości Boga, bliźniego, ale także o miłości do samego siebie (por. Mk 12, 30-31). Rzeczywiście, ktoś niekochający siebie i zniechęcony do swojego życia lęka się nie tylko wyjść ku drugiemu człowiekowi, ale nie umie też przyjąć oferowanej mu miłości. Jak wyjść z matni niekochania siebie, drugiego człowieka i Boga? Historia zbawienia ukazuje nam Boga, którego główne działanie to przekonywanie nas o Jego miłości. W tej historii pojawia się szatan, którego katecheza jest odwrotnością Bożego słowa: "Bóg cię nie kocha, ogranicza cię w twoich możliwościach". Tymczasem Bóg jest cierpliwy i wykorzystuje każdą szansę, aby pociągnąć nas ku sobie. Tak samo bywa w relacjach międzyludzkich.

Ileż trzeba czasu i wyrozumiałości, aby na przykład zranione, odrzucone dziecko przekonać, że przez przybranych rodziców naprawdę jest kochane. Kiedy jednak pojawi się w człowieku szczelina, poprzez którą dociera do niego odrobina miłości, staje się to szansą, że szczelina ta powiększy się, a doświadczenie miłości będzie rosnąć we wskazanych trzech wymiarach. Trzeba mieć nadzieję, że nawet w najbardziej zgorzkniałym człowieku, który nienawidzi siebie i innych, istnieje miejsce, w którym może on doświadczyć miłości i... zostać zbawionym. Ludzka miłość i nienawiść wyrażają się poprzez ciało. Między innymi dlatego Bóg stał się człowiekiem, aby poprzez wcielonego Syna opowiedzieć nam o swej miłości. Poprzez ciało wyrażamy trzy wymiary miłości, nie tylko eros (wymiar erotyczny i seksualny), ale takżephilia (miłość przyjaźni) i agape (caritas - łaska duchowej jedności). W dzisiejszych czasach na pierwszy plan wysuwa się erotyzm.

Niektórzy mówią, że żyjemy w pan-seksualnym świecie, to znaczy w takim, w którym prawie wszystko nasycone jest erotycznym pożądaniem. W tym kontekście Kościół wyróżnia się swoim nauczaniem dotyczącym seksualności, między innymi ścisłym łączeniem miłości seksualnej z małżeństwem i rodzicielstwem, a także obroną celibatu jako wyboru dobrego dla powołanych przez Boga. Tymczasem powszechnie reklamuje się seksualność jako miejsce rozrywki, a zarazem rozwija biznes antykoncepcyjny i aborcyjny. Czy jednak takie wykorzystanie ciała przynosi ludziom szczęście? Benedykt XVI napisał: "Eros upojony i bezładny nie jest wznoszeniem się, «ekstazą» w kierunku Boskiego, ale upadkiem, degradacją człowieka. [...] Eros potrzebuje dyscypliny, oczyszczenia"1. Warto zwrócić uwagę na fakt, że akt seksualny, który w miłości małżeńskiej jest ważnym momentem fizyczno-duchowego zjednoczenia, z drugiej strony, może być miejscem głębokiej krzywdy i nienawiści. Osoby, które doświadczyły gwałtu, molestowania, są bardzo głęboko zranione właśnie dlatego, że skalano w nich tę sferę, która cała nakierowana pozostaje na miłość.

Mówimy, że prawdziwa miłość jest bezinteresowna. Tak też czytamy u św. Pawła: Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, [...] nie szuka swego (1 Kor 13, 4-5). To prawda, ale z drugiej strony człowiek ze swej natury to "istota potrzebująca". Byłoby zuchwalstwem powiedzieć Bogu: "Niczego od Ciebie nie oczekuję, bo kocham Cię bezinteresownie" - chociaż posługując się językiem paradoksu, mistycy mówili w ten sposób, chcąc wyrazić swoje pragnienie całkowitej bezinteresowności w miłości do Boga. Jednak takie powiedzenie czegoś podobnego drugiemu człowiekowi mogłoby trącić pychą.

Nasza miłość jest miłością łaknącą wzajemności: chcemy być kochani. Postawa ta nie musi oznaczać egoizmu, redukującego drugiego do własnych potrzeb. Paradoksalnie nienawiść też bywa w pewnym sensie "bezinteresowna", kiedy na przykład dla dokonania zemsty człowiek jest w stanie poświęcić własne dobro, aby tylko zniszczyć tego, kogo uważa za wroga. Ktoś, kto miałby swe dobro na uwadze, nie poddałby się nienawiści, która może zniszczyć nie tylko nienawidzonego, ale także nienawidzącego.

Naturalną - po grzechu pierworodnym - postawą jest miłość do tych, którzy nas miłują, a nienawiść do wrogów. Jezus jednak przynosi nowe przykazanie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5, 44). I sam o tym zaświadcza, kiedy umierając na krzyżu, modli się za prześladowców, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). Taka miłość nie jest zaprzeczeniem sprawiedliwości lub jakąś naiwnością.

To uczestnictwo w życiu samego Boga, który pragnie zbawienia każdego człowieka. Uczeń Chrystusa - widząc wielkie zbrodnie - słusznie domaga się sprawiedliwości, ale nie żywi w sobie nienawiści, lecz modli się na przykład słowami modlitwy fatimskiej: "Dopomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego Miłosierdzia".

Dariusz Kowalczyk SJ

Źródło: www.deon.pl

 

INFORMACJE

Ochrzczeni:

  • Jan Stefan Ziętek

Zmarli:

  • Krystyna Adamczyk
  • Wanda Czerwińska

 

Numer konta Parafii: 42 2490 0005 0000 4500 3360 5563

 

ŻYCZENIA

Wszystkim obchodzącym w najbliższym tygodniu imieniny i rocznice urodzin życzymy szczególnego błogosławieństwa Bożego, opieki Matki Bożej, potrzebnych łask i wstawiennictwa św. Patronów

Życzy Redakcja „NK”

 

Redakcja: Anna Śmigielska, Joanna Stępień, Anna Dudek, Grzegorz Pieńkowski, Ks. Piotr Pilśniak

E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Życzenia, artkuły oraz wiersze można przysyłać pocztą elektroniczną na adres NK.

Redakcja zastrzega sobie prawo wprowadzenia korekty nadesłanych tekstów.

"Nic tak nie jest potrzebne człowiekowi jak Miłosierdzie Boże - owa miłość łaskawa, współczująca, wynosząca człowieka ponad jego słabość ku nieskończonym wyżynom Świętości Boga"